wtorek, 1 stycznia 2013

Mniejszość, większość, codzienność.


Zawsze zastanawiało mnie jak rodzice dali radę, jak przełamali i otwarli się na Karola.
Kiedyś poznałem pewną historię…

Mama ciągle gdzieś wydzwaniała. Dopytywała się o dzieci z Zespołem Downa. Niedawno przyszło potwierdzenie z Poradni Genetycznej, że jej syn ma wadę genetyczną, tzn. Zespół Downa. Rodzice szukali wsparcia wśród rodzin, które miały podobne problemy. Pewnego dnia Karol leżąc w łóżku unosił ręce do góry, prężył się i płakał. Na drugi dzień Karol siedząc w wysokim krześle, uderzył się w głowę o blat stołu. Uderzenie było tak mocne, że wskazana była pomoc chirurga. Lekarz z pogotowia zasugerował, żeby zrobić Karolowi badanie pracy mózgu, tzw. EEG. Po trzech tygodniach czekania na wizytę u lekarza, Pani neurolog wnikliwie obejrzała wyniki. Stwierdziła, że pewne zmiany na wykresie świadczą o napadach padaczki. Nie był to jednak koniec niepomyślnych wiadomości. Pani doktor obserwując Karola powiedziała, że jego zachowanie jest typowe jak u dzieci autystycznych. Po powrocie do domu rodzice szukali wsparcia u fachowców. Mama dowiedziała się, że jednym z najlepszych specjalistów jest profesor w Warszawie, w klinice Akademii Medycznej. Poszukiwała też pomocy w Częstochowie. Okazało się, że na miejscu jest klika Stowarzyszeń, gdzie spotykają się rodzice dzieci z upośledzeniem umysłowy.
W Warszawie profesor długo analizował badanie EEG. Nie miał wesołej miny. Powiedział, że mózg jest poważnie uszkodzony. Ataków padaczki nie da się całkowicie wyeliminować (Karol po dziś dzień dostaje ataków epilepsji).
Podczas wizyt w Warszawie, rodzice spotkali pana, który opowiadał o cudownym wyleczeniu jego córki z padaczki. Mówił, że jego córka leżała w szpitalu w Bielsku-Białej i nie można było przerwać jej ataków. Ktoś doradził temu panu, żeby pojechał do Szczyrku. Tam mieszkała kobieta, która potrafiła „pomóc” każdemu… On wypisał swoją córkę ze szpitala – na własne żądanie – i zaniósł ją na rękach na szczyt „Orlego Gniazda” do uzdrowicielki. Ona po dokładnym obejrzeniu dziewczyny, skierowała ich do innego szpitala, gdzie zrobiono córce operację. Jego córka wyszła za mąż, urodziła dwójkę dzieci. Po atakach nie zostało ani śladu…
Mama nabrała takiej nadziei na uzdrowienie Karola, że chciała już na drugi dzień jechać do Szczyrku.
Rodzice i Karol byli strasznie zmęczeni oczekiwaniem na przyjęcie. Mieli i tak lepszą sytuację, ponieważ wielu „pacjentów” przyjechało z północnej Polski.
Wreszcie przyszła kolej na wizytę Karolka. Rodzice razem z nim weszli do małego pokoju, w którym siedziała uzdrowicielka – a obok niej spał czarny kot. Karol rozejrzał się po pokoju i zauważył białą serwetę na stoliku. Jednym pociągnięciem sprawił, że nakrycie znalazło się na podłodze, a wraz z nim posypały się pieniądze schowane pod serwetą. Pani zdenerwowała się, że rodzice nie upilnowali brata. Energicznie wstała, aż kot czmychnął jej spod nóg. Spojrzała na Karola i powiedziała, że nic nie może mu pomóc. Najlepiej, żeby rodzice oddali go do domu opieki – prowadzonego przez siostry zakonne. One nie zrobią mu krzywdy… ale jeżeli zostanie w domu, będzie miał zły wpływ na resztę rodzeństwa (tutaj powinien zabrzmieć piorun;).
Rodzice oniemieli z wrażenia. Po prostu ich zatkało. Nie był to koniec przykrych wiadomości… Uzdrowicielka zwróciła się do mamy: To przez Ciebie jest taki, musiałaś brać jakieś lekarstwa w czasie ciąży lub się czegoś wystraszyłaś.
Mama rozpłakała się. Tata uznał, że miarka się przebrała i powiedział co nieco tej kobiecie. Tak zakończyła się wizyta, która miała sprawić, że Karol będzie zdrowy.
Historia kończy się tym, iż mama postanowiła napisać list do „uzdrowicielki”, w którym wylała na papier wszystkie żale, jakie ją dręczyły. W ten sposób chciała spowodować, żeby znachorka zastanowiła się co mówi. Gdyby przyszli do niej rodzice z dzieckiem z „Downem”, którzy nic nie czytali na ten temat – mogłoby to skończyć się tragicznie. Ojciec dziecka mógłby do końca życia wypominać żonie, że to przez nią dziecko jest „inne”.

Rodzice dali radę, ponieważ bardzo się kochają i kochają Karola. Nie ważne, że ma Zespół Downa – przecież jest członkiem rodziny.
Kiedyś usłyszałem pewne słowa: Status mniejszości utrzymuje się wtedy gdy stanowi zagrożenie dla większości, prawdziwe lub wyimaginowane, np. przez strach, kiedy zaczyna budzić lęk. Strach wywołuje prześladowanie – nic nie dzieje się bez przyczyny… lecz wszyscy to tylko ludzie. Tacy jak my.
Niech będzie to podsumowaniem powyższej historii i przestroga w Nowym Roku, w którym wszystkim życzę realizacji własnych, często ukrytych, marzeń! :)


Ps. Karol na szczęście zdrowieje  - antybiotyki zaczęły działać. Z tego wszystkiego choroba powoli przechodzi na mnie…
Dzięki za wsparcie!

1 komentarz: