niedziela, 6 stycznia 2013

Nie jest dobrze.

Jednak nie jest dobrze... Jakiś czas temu wspomniałem, że antybiotyki powoli zaczynają działać i Karol zaczyna zdrowieć, niestety jest wręcz odwrotnie.

W środę 2 stycznia przyjechało po raz kolejny pogotowie i zabrało moje brata na SOR do Szpitala na Zawodziu. Karol zaczął ciężko oddychać, był już bardzo osłabiony, nawet nie chciał pić.
Trafił na oddział płucny i tam zaczęła się przygoda ze znieczulicą ludzi, lekarzy i pielęgniarek.
Lekarka przyjmująca go na oddział, zapytała moją mamę: od jak dawna syn choruje na zespół Downa?
Nie wiem czy ta pani była na tyle zmęczona, czy niewyuczona ale ku jej zdziwieniu dowiedziała się, że od dziecka. Karola umieściła w sali, w której leżało czterech gruźlików. Mój brat na gruźlicę nie chorował... Ciągłe kaszlenie i wydzielanie przez pacjentów zarazków nie pomaga w wyzdrowieniu - a tego po szpitalu się oczekuję. Karol trafił oczywiście na oddział dla mężczyzn, tak więc mama nie mogła z nim zostać. Zawsze przy nim ktoś być musi, tak więc tata nocował przy jego łóżku na rozkładanym krzesełku... Tata zachorował podobnie jak ja - kilka dni wcześniej - wizyta wśród gruźlików, również mu nie pomogła.
Nawet nasza wspaniała opieka medyczna nie potrafiła Karolowi dać porządnej poduszki. Dostał - wydawałoby się - same "resztki" tego co mięli. Aby lepiej oddychał wskazanym było, aby nie leżał tylko siedział - lecz łóżko nie dawało takiej możliwości. Na drugi dzień dopiero musieliśmy z domu przywieźć lepszą poduszkę i jakieś koce... Nie jestem w stanie wypowiadać się na temat całej opieki jaką sprawowali nad nim lekarze i pielęgniarski. Mogę jedynie napisać to co widziałem.
O godzinie 14 w piątek dostałem telefon od mamy, która mówiła abym natychmiast przyszedł do szpitala, ponieważ z Karolem jest bardzo źle. Niezwłocznie udałem się tam. Czekał tam już mój brat.
Karol bardzo ciężko oddychał. Nie był w stanie odkrztusić zalegającej wydzieliny. Nikt z personelu nie pomyślał aby go oklepywać. Zrobiła to dopiero przyjaciółka mojej mamy, która weszła na sale chwilę po mnie. Widać było, iż cała ta sytuacja Karola denerwuje i że brakuje mu sił.
Karol od samego początku przebywania na oddziale, miał podawany tlen. Nie było przy nim żadnego lekarza i żadnej pielęgniarki. Kiedy wyszedłem po jedną z nich dostałem odpowiedź, że przecież one muszą opiekować się wszystkimi pacjentami. Rozumiem, tylko czy nie pierwszeństwo mają osoby, które są w krytycznym - jak to ujął lekarz - stanie.
Od samego początku można było zauważyć pewną niechęć, niezrozumienie ze strony personelu. Lekarz na obchodzie - dzień wcześniej przed pogorszeniem - zapytał moją mamę, w gronie innych lekarzy - czy widzi poprawę? Zapewne chciał usłyszeć, że tak oraz być może liczył na laury i medale... Spotkał się jednak z informacją, że lepiej nie jest (bo nie było). Na to pielęgniarka ze "świty" pozwoliła sobie stwierdzić, iż moja mama jest niewychowana. Ordynator rozmawiał później z moją mamą kilka razy na korytarzu. Zapewniał, że chcą pomóc... ale potrzeba czasu. Nie mam pojęcia jakie środki wdrożyli aby Karolowi pomóc.
Wiem tylko to, że był to jeden wielki cyrk.
Inhalator elektryczny, przez który podawano mu lekarstwo ledwo co działał... Zamiast nawdychać się tego preparatu - całość uciekała. Oczywiście lekarstwo podawaliśmy my. Przecież personel był zajęty.
Trudno winić obsługę oddziału za niedziałający sprzęt. Owsiakowi jeszcze trochę zajmie, aby ludzie mogliby być leczeni w dobrych warunkach. Ale chodzi mi tu o ich podejście. O obserwację stanu jego zdrowia, która ograniczała się jedynie do sprawdzenia temperatury. 
W ten dzień odbywały się skoki narciarskie. To, że z Karolem nie było dobrze - mało kogo obchodziło. Panowie gruźlicy oglądali jak inni panowie skaczą i zdobywają punkty. Nawet lekarz stanął na chwilę (gdy do nas wszedł!) i stwierdził: a to skoki są dzisiaj?
Okazało się, że w całym województwie śląskim nie ma miejsca dla Karola na oddziale intensywnej opieki medycznej. Karol musiał jak najszybciej tam trafić. Strasznie męczył się przy oddychaniu i tą rolę musiała przejąć maszyna. Po oczekiwaniach i telefonach do szpitali, przyszła wiadomość, iż w Radomsku jest miejsce. Czas jednak na całą procedurę potwierdzenia zgody i przyjazdu karetki, aby Karola zabrali.
Kilka razy - jak Karol leżał już bez siły, zaczął przewracać oczami. Jeszcze nigdy nie widziałem tak w dziwny sposób ułożonych gałek ocznych.
Udało nam się podać mu jeszcze kilka łyżek herbaty i może podtrzymać na duchu?
Kiedy załoga pogotowia przyszła spacerkiem do sali... zleciało się kilku dodatkowych lekarzy. Było ich tam powyżej dziesięciu. Dopiero teraz wyproszono wszystkich - łącznie z nami. Pięść się zaciskała, jak w sali było słychać śmiech. Przecież dla lekarzy jest to normalne, że ktoś jest w bardzo ciężkim stanie... Wydawało się, że ich średnio interesuje to co się teraz dzieje. Został zaintubowany i przewieziony do szpitala w Radomsku. Wtedy na dobrą sprawę widziałem go ostatni raz. Karetka na sygnale przyjechała do nowego szpitala (naprawdę jest nowy - wygląda jak z zachodu). My chwilę po niej, również byliśmy w szpitalu. Natychmiast trafił na OIOM. Podpięto go pod całą aparaturę. Później dowiedzieliśmy się, iż przyjeżdżając był przytomny - bronił się przed rurkę w gardle... Sprzęt przejął funkcję nad jego oddechem. Znajduje się teraz w śpiączce farmakologicznej.
Po tych przygodach wróciliśmy do domu... Na szczęście na tym oddziale może liczyć już na porządną opiekę.

Na drugi dzień przyjechali do niego rodzice. Na oddział nie może - z przyczyn oczywistych - wchodzić wiele osób. Karol leży na sali z pozostałymi, kilkoma pacjentami. Kiedy rodzice przebywali na sali, lekarze wyjmowali mu rurkę z intubacji, aby usunąć zalegającą wydzielinę i poddać ją badaniom - nagle dostał skurczu i zaczął się dusić. Na szczęście lekarza zdołali przywrócić mu czynności życiowe.

Jego stan zdrowia jest teraz bez zmian. Dziwi mnie to, że lekarze z Radomska nie otrzymali z Zawodzia, żadnej informacji o lekach jakie przyjmował. Lekarka pytała moich rodziców, jakie otrzymywał antybiotyki, aby wiedzieć jak kontynuować jego leczenie. Czyżby nawet o to nie zatroszczyli się lekarze ze szpitala w Częstochowie, by podać załodze pogotowia te informacje? Może zapomnieli dobrze bawiąc się przy łóżku Karola.

1 komentarz:

  1. Paweł, dopiero dziś znalazłam Twojego bloga - jestem pod wrażeniem! Słuchaj, nie trać czasu, tylko pisz i dzwoń 800 - 190 - 590 do Rzecznika Praw Pacjenta, podobno działa bardzo sprawnie. Pełną dokumentację leczenia szpital MUSI dostarczyć kolejnej placówce wraz z transportem medycznym. Zdrowia, trzymam kciuki!

    OdpowiedzUsuń