sobota, 2 marca 2013

Karol - iskra inspiracji, która nie przegrała.

Już dwa dni minęły od pożegnania Karolka...
Pogrzeb był niezwykły. W mszy świętej uczestniczyło 12 księży oraz cały kościół wiernych. W Eucharystii uczestniczyły również osoby, które na co dzień z Kościołem Katolickim nie mają za dużo do czynienia... Taka była siła przyciągania mojego brata.

Karola żegnała rodzina... oraz m.in. dzieci niepełnosprawne. Czymś niezwykłym było obserwować, jak inne dzieci, np. z Zespołem Downa - odmawiają za Karolka "Zdrowaś Maryjo", czy całą Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Na pogrzeb przybyły również osoby, która bezpośrednio nie znały mojego brata - a może inaczej - znały go np. z moich opowieści. W kościele - ale i po ceremonii - panowała niesamowita atmosfera, która zapadła w pamięci wielu osobom.

Oczywiście było mi przykro - i ciągle jest - ponieważ Karol umarł i nie mogę już go przytulić, podać mu ręki, połaskotać, nakarmić go, czy zabrać na przejażdżkę samochodem (zdałem prawo jazdy w grudniu - a pod koniec miesiąca Karol już był chory...) - ale z drugiej strony czułem coś takiego, co trudno opisać. Tak jakby Karol z tego ziemskiego życia zadomowił się - teraz szczególnie - u mnie w sercu, gdzie jak czuję i mam taką nadzieję, jest mu całkiem dobrze. Nie zobaczę Karola już na żywo - ale i tak wiem, że jest on teraz przy mnie - i pewnie podpowiada mi co napisać...

Jeden z księży zaznaczył pod koniec mszy, że to zrozumiałe, że jest nam wszystkim teraz ciężko - ale zachęcił do tego, aby na tą całą sytuację popatrzeć nieco z innej strony. Karol - jako osoba wymagająca specjalnej troski - był kimś wyjątkowym. Trafił na naszą planetę nieco jak marsjanin, E.T., który wspaniale się u nas zadomowił, znalazł przyjaźnie... ale nadszedł czas, kiedy musi już wejść do swojego super-pojazdu (trumny) i wrócić z miejsca, z którego przybył. I nie była to misja bez sensu...

Patrząc się w zdjęcia Karola, które zrobiłem kiedyś bawiąc się z nim w moim pokoju... dochodzę do wniosku, że dzięki niemu postępuje w swoim życiu tak a nie inaczej. Przecież gdybym miał "zdrowego" brata, zapewne nie znałbym nawet środowiska osób niepełnosprawnych. Może śmiałbym się z nich? Opluwałbym ludzi na wózkach? - wiele takich historii słyszałem lub byłem ich świadkiem.
Lecz wiem jedną ważną rzecz... Karol inspirował i nadal będzie to robił. Będę realizatorem m.in. jego pragnień. Chcę nadal mówić o niepełnosprawności, chce zamazywać granice pomiędzy pełno i nie-pełnosprawnymi osobami! Chce opiekować się ludźmi z Zespołem i być bliżej nich.
Początkowo napisałem, że Karol przegrał walkę... Dziś rozumiem, że wcale tak nie jest.
Śmierć Karola zamyka pewien etap i rozpoczyna kolejny. Karol umarł w koszulce, na której było napisane: "Miłość jest tu".  Karol pozostawił po sobie coś najpiękniejszego, największą wartość: miłość. Teraz miłość ta - będzie owocowała, bo "miłość nigdy nie ustaje".

Ps 1. Moja mama wymyśliła, aby zamiast kwiatów, które na grobie zwiędną i nie będzie z nich pożytku... wesprzeć organizację, z którą Karol był związany (Stowarzyszenie Betel, przy którym działa m.in. Wspólnota Dzieci Bożych, w której Karol uczestniczył w I Komunii Świętej oraz w Sakramencie Bierzmowania)... i tak dzieci niepełnosprawne po pogrzebie zebrały ok. 2 tys. 250 złotych, które będą przeznaczone w całości na ich cel.
Ps 2. Tym postem nie kończę pisać o moim bracie.

2 komentarze: